"Satisfaction" The Rolling Stones z 1965 roku, odtwarzane na domówce z prawdziej, winylowej płyty (sowieckie wydanie z lat osiemdziesiątych) oraz fajerwerki nad Bródnem rozpoczęły nowy rok 2012.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Warszawa, Warsaw, varsaviana, Warszawska Praga, muzyka folk, muzyka ludowa, folk music, folklore, ethnic music, world music, folk dance, taniec ludowy, early music, muzyka dawna, humor, joke, kurioza, curiosa, parowóz, steam engine, dampflok, dampflokomotive, lokomotywa, locomotive, railway, koleje, dobre jedzenie, slowfood, organic food, piwo niepasteryzowane, organic beer, perypatetyka, spacerologia, Toruń, Thorn, podróże, travelling, zabytki, architektura, architecture heritage
Jak na starą winylową płytę, to brzmi całkiem nieźle!. Pozdrawiam w Nowym Roku, A.
OdpowiedzUsuńBo ja oszczędzam winyle, odtwarzam z nich muzykę od wielkiego dzwonu.
OdpowiedzUsuńPoza tym przywiozłem sobie z Moskwy aż dwa egzemplarze na wszelki wypadek :-) No dobra, na handel, ale nie chciało mi się potem ich sprzedać i stąd mam nieco dubletów ;-) mam więc nawet na zapas nówki sztuki jeszcze nie śmigane. :-)
U nas nie dość, że za komuny (w odróżnieniu od np. Bułgarii czy Węgier) nie wydawano prawie zachodniej muzyki, to jeszcze jakość płyt tych wszystkich Polskich Nagrań i Pronitów była fatalna, chyba najgorsza w całych demoludach.
Dużo porządniejsze płyty kupowało się w instytutach kultury: węgierskim, czechosłowackim, enerdowskim, sowieckim...
Oczywiście oprócz komisów, bazarów i nielicznych sklepów, oferujących płyty naprawdę dobrej jakości (czyli zachodnie z prywatnego importu), jak np. legendarna Dziupla w suterenie lewej oficyny w podwórku kamienicy przy Ząbkowskiej 5 na Pradze - tam był sklep z muzyką rockową, słynny nie tylko na terenie wszystkich państw całego Układu Warszawskiego.
Pojęcia o tym nie miałam. Czasy mojego liceum to już były kasety. Z płyt winylowych pamiętam bajki, np. Pchła szachrajka ;-), a muzykę krajową.
OdpowiedzUsuńJeśli zmienię lokum na większe i kupię adapter, o ile płyty nie będą sprzedane, zgłoszę się po Stonsów i co tam jeszcze masz;-)
I spytam też, jaki adapter kupić.
A.
Sam adapter nie wystarczy. Potrzebny jest gramofon, chyba że gramofon już masz i brakuje w nim tylko samego adaptera. Na ogół adapter stanowi jedną całość z igłą - kupuje się to jako tzw. wkładkę gramofonową z igłą właśnie. Kiedyś było do dostania na giełdach, ale teraz to nie wiem.
OdpowiedzUsuńTeż wychowywałem się na kasetach, ale było jasnym dla każdego, że kaseta to taki sporo gorszy zastępnik płyty i stosuje się go tam, gdzie płyta nie może być zastosowana - w walkmanach czy odtwarzaczach samochodowych. No chyba że się miało bardzo dobry magnetofon i świetne kasety. Ale audiofile raczej kupowali magnetofony szpulowe. Sam audiofilem nie byłem, ale z sentymentu nabyłem model M2405S gdy już wszelkie magnetofony wychodziły z użycia. Ten chodzi i czasem ze snobizmu go sobie uruchamiam.
Co do płyt - zobaczymy co tam dokładnie mam i "kupić-nie kupić - potargować warto". :-)
Tak się znam na rzeczy, czyli nie znam, że pisząc adapter miałam na myśli gramofon :-))))
OdpowiedzUsuńAle nie ma dnia bez nauki od rana, dzięki za wyjaśnienie.
Co do płyt, to czy nie było tak, że z muzyki krajowej niektóre rzeczy były wydawane tylko na kasetach? A jeśli i na płytach, to chyba były małe nakłady.... albo ci Audiofile wykupywali wszystkie płyty (tekst, jak z kroniki filmowej ;-) ) i nie starczało dla ludu gorzej słyszącego.
A co do wspomnianej zmiany lokum, to oczywiście na Karolkową ;-)
A.
Niezły ranek, 0:51. To znaczy że albo "śniadanie zjadam na kolację" albo że komputer z zegarem ustawionym na tę strefę czasową, w której jest Warszawa, znalazł się w strefie, w której jest Harbin albo Tokio. ;-)
OdpowiedzUsuńZ powodu permanentnego kryzysu lat osiemdziesiątych wydawano muzykę na kasetach, bo państwowe wydawnictwa które miały tłocznie płyt, nie dostawały wystarczająco dużo materiałów do produkcji. Poza tym kasety wydawały pojawiające się właśnie firmy prywatne (wtedy zwane polonijnymi, bo zwykle były to joint-ventures polonijno-polskie; innymi słowy były to interesy zakładane przez ludzi, którym udało się prysnąć na Zachód i wracali po jakimś czasie jako obywatele zachodnich państw z portfelem pełnym waluty).
Maszyny do tłoczenia płyt są drogie, proces przygotowania matrycy konkretnej płyty również kosztowny, a surowce ekstremalnie trudne do kupienia w socjalizmie, bo nie ma ich w handlu detalicznym, więc nie tak łatwo było zrobić coś, co w myśl bandyckiego prawa socjalistycznego państwa było przekrętem a dla wolnych ludzi jest normalną transakcją handlową.
Przemysłowa kopiarka kaset jest dużo tańsza, kopiowac można niemalże chałupniczo, zaś kasety teoretycznie można było kupić w sklepie (raczej spod lady) lub legalnie na Zachodzie w hurtowni, jeśli komuś udało się wyjechać i zdobyć na to pieniądze.
Sporo muzyki wydano więc na kasetach, bo na płytach się po prostu nie dawało. Co prawda produkcja tych firm była obłożona drakońskimi podatkami, ale wygłodzony rynek chłonął wszystko. Państwowa płyta - 180-250 zł; pierwsza płyta Republiki - 700 zł (ale że bardzo trudna do kupienia, więc na giełdach i za dwukrotnie wyższą cenę szła; kaseta nie pomnę już której firmy się ukazała w cenie 900 zł i z nadrukiem, że z tego 800 zł to podatki - ingerował w to urząd skarbowy i cenzura, ale to była prawda, a dzięki ustawie o cenzurze przepchniętej przez Solidarność postanowienia cenzury można było zaskarżyć w sądzie i nawet wygrać - vide wygrana pana "1/3 mężczyzny, 1/3 kobiety, 1/3 diabła" z krakowskim sądem.
O wydawnictwach pirackich z lat dziewięćdziesiątych to w ogóle nie wspomnę. Wiele obecnych wielkich firm płytowych zaczynało wtedy jako producenci nielegalnej masówki.
Ciekawostka marketingowa - w latach dziewięćdziesiatych ta sama muzyka na oficjalnie wydanych kasetach, sprzedawanych w legalnych w sklepach była dwa, czasem trzy razy tańsza niż na sama muzyka tych samych wydawnictw w tych samych sklepach, ale wydana na na płytach kompaktowych - mimo że cena produkcji kasety była wtedy trzy razy wyższa, niż produkcji CD. Value-based pricing! ;-)
Ten sam numer, co z testami ciążowymi.
P.S. Wpis ten, obrośnięty komentarzami jak stary dom bluszczem, wygląda jak książka Marii Iwaszkiewiczówny "Z moim ojcem o jedzeniu": 5 stron książki i 200 stron przypisów, a w nich smakowitych przepisów. :-)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawe. Ja to wszystko czytam z przyjemnością. A pamiętam też, że czasem bardziej opłacało się kupić kasetę nagraną byle czym, niż czystą, bo te ostatnie było ciężko dostać.
OdpowiedzUsuńAkurat w mojej dziedzinie zdarza się czasem, że ciekawsze są przypisy do artykułu, niż sam artykuł. Ale tu jest Satisfaction, szacunek się należy ;-), takie wpisu komentarze nie przebiją ;-)
Co do godzin, ostatnio pracuję nocą, bo kończę jedną rzecz, a tekst o "nauce od rana" nie miał związku z porą dnia. Przypomniał mi się w związku z Vademecum skauta Lady Panku ;-)))
A.
Owszem, wszyscy tak robili, w podstawówce kupiłem "Białą Lokomotywę" Grechuty na kasecie i nawet nie posłuchawszy, nagrałem na tym łódzki punkowy Brak (a dziś lubię jedno i drugie).
OdpowiedzUsuńNiektórzy kupowali wtedy hurtowo szczaw w butelce po 80 groszy, a po wylaniu szczawiu butelki sprzedawali w skupie po 3 złote.
Jak mawiał Jan Pietrzak: jeśli wprowadzić socjalistyczną gospodarkę na Saharze, to po trzech dniach piachu zabraknie.
Dwóch zespołów tego okresu naprawdę bardzo, ale to bardzo nie lubię: Oddziału Zamkniętego (nie lubiłem ich od początku za negatywny bunt objawiany w fatalnych literacko tekstach) i Lady Pank (po skończeniu liceum mi się tak porobiło, wcześniej to tolerowałem)
Co do Lady Panku, to nie to żebym się zachwycała, ale mam syntyment rodzinny. Gdy kiedyś powiedziałam, że Panasewicz to męska wersja Alicji Majewskiej, nie obrażając tej ostatniej, to miałam tyły u brata i siostry ;-)))
OdpowiedzUsuńDawno temu Budka Suflera była dobrym zespołem. Myślę o płycie Cień wielkiej góry, którą poznałam dopiero w latach 90-tych i gdy myślę, że oni tak grali w połowie 70-tych, to mam dla nich ogromny szacunek.
A.
Tak, Sutka Buflera ;-) owszem niezła była, też lubię ich stare kawałki, bo w latach dziewięćdziesiątych to się niestety zrobiło z tego rocko-polo.
OdpowiedzUsuńLata siedemdziesiąte (od "Cienia wielkiej góry" aż po "Ona przyszła prosto z chmur") i nieco potem: bardzo dobry mimo wszystko epizod z Trojanowską, świetna płyta "Za ostatni grosz" z jej bieda-okładką z brązowej tj. niebielonej tektury (wzbudziłaby dziś zachwyt ekologów). No i tytułowy kawałek z płyty "Czas czekania, czas olśnienia". Ech, już to nadziałem na oś talerza i słucham!
P.S. Przypomniało mi się, że na kasetowych i kompaktowych wersjach płyt winylowych były bonusy - piosenki, które na płytach winylowych nie mieściły się ze względu na techniczne ograniczenia długości płyty.
Gospodarz zaś, słuchając winyli, tańczy i nawet śpiewa.
OdpowiedzUsuńK.
"Wieś tańczy i śpiewa". Co prawda z miłości bliźniego nie powinienem śpiewać, tańczyć ani grać na instrumentach, ale Dieu me pardonnera, c'est son métier. ;-)
OdpowiedzUsuńW końcu to tereny poPGRowskie. Noblesse oblige. :-)
Nie ma to jak czujni sąsiedzi ;-)
OdpowiedzUsuńSąsiedzi? Jedni spali, inni imprezowali - jak było słychać, ale o co konkretnie z tą ich czujnością chodzi?
OdpowiedzUsuńWszystko OK :-)
OdpowiedzUsuń