sobota, 24 lipca 2010

Pożegnanie parowozowni




Dzisiaj rano zabytkowa praska parowozownia została zburzona przez bandyckie vernichstungkommando, wynajęte przez firmę B. z miasteczka O.W.
(Nie wspominajmy nawet tych obrzydliwych nazw, tak jak kiedyś starano się nie wymieniać nazwisk folksdojczów czy nie używać nazw ulic, nadanych przez zaborców i okupantów.)
Nie zdążyliśmy obronić nawet resztek tego ważnego zabytku historii, techniki i architektury.

Wczoraj późnym wieczorem znalazłem alarmujący artykuł w ŻW, że coś niedobrego może się dziać. Zadzwoniłem od razu do znanego obrońcy praskich zabytków z pytaniem, co mogę zrobić. Powiedział mi, żeby zebrać ludzi na 5:40 rano na niedzielę, bo celowo niewymieniona wyżej, bandycka firma B. miała zezwolenie na zajęcie pasa drogowego al. Solidarności od rana od niedzieli właśnie. Zdziwiłem się, że nie robimy zbiórki w sobotę rano, ale uznałem, że on wie lepiej i zawiadomiłem wszytkich znanych mi ludzi, którzy mogliby pomóc.

Gdym dziś, czyli w sobotę, tuż po południu jechał na Stadion, zadzwoniła do mnie inna obrończyni praskich zabytków, uspokajając, że pozwolenie na prace budowlane dla firmy B. jest już dawno nieważne i żeby się nie przejmować, bo nic się parowozowni nie stanie, że będą tylko zabezpieczać teren od strony al. Solidarności, a rozbiórka byłaby nielegalna. Dziwiła mnie taka postawa, przecież wiadomo wszystkim trzeźwo patrzącym na rzeczywistość, że żyjemy w państwie bezprawia, o czym coraz niestety częściej można się przekonać.

Chwilę później byłem koło parowozowni, a właściwie koło ruin w jej miejscu. Wyglądało to jak ruiny getta w 1944 roku. Koparka burzyła resztki muru, terenu strzegło kilkudziesięciu ochroniarzy. Przy wjeździe od Wileńskiej zastałem grupę przygnębionych zburzeniem ludzi, w tym rzeczonego obrońcę pamiątek historycznych Pragi i wojewódzką konserwator zabytków. Porozmawialiśmy chwilę bezradnie i rozjechaliśmy się - każdy w swoją stronę.
Zdjęcie i film były zrobione tuż przed godz. 15, gdy wracałem do domu.
Nec locus ubi Troia fuit.

Pożegnanie latającego smoka


Świątynia buddyjska Wietnamczyków w Wietnamskim Centrum Kultury przy Zamoyskiego. Warto zwrócić uwagę na mnogość języków, w jakch wypisano reklamy na sąsiednim murku. ;-)


Centrum zwie się Thang Long, czyli Latający Smok, choć ten jest raczej pływający w basenie.


Yin-yang i inne symbole.
Centrum od paru miesięcy nie działa, bo było sponsorowane przez hurtownię wietnamskich wyrobów. Hurtownicy w związku z malejącymi zamówieniam z bazaru na stadionie nie byli w stanie utrzymywać centrum. Świątynia ma być przeniesiona do Wólki Kossowskiej, choć były pomysły przejęcia jej przez Muzeum Pragi.




Pożegnanie stadionowego bazaru


W tej alejce, na studiach dorabiałem jako sprzedawca chińskich butów. To tzw. błonia, wyżej była korona (stadionu), gdzie też było mnóstwo straganów (tam też krótko sprzedawałem). W tygodniu handlowało się hurtowo, w soboty i niedzielę raczej detalicznie.


Tu się czuje, że Warszawa jest wieloetniczna i to nie tylko jeśli chodzi o klientów, ale i o handlujących.


Stadionowe kontrasty.


Miejsce, gdzie kilka tygodni temu policja zabiła nigeryjskiego handlarza.

Pożegnanie stadionowych jadłodajni


Dziś wybrałem się z moimi licznymi koleżankami na ostatni dzień słynnych, wietnamskich jadłodajni na bazarze przy Stadionie, tanich a doskonałych knajpek, gdzie zjeść można tak, jak w Wietnamie i jest to zupełnie co innego, niż innych dzielnicach, gdzie w budkach wietnamskich, serwowane są pseudowietnamskie dania dla nieświadowmych niczego Europejczyków. Z okazji tak wielkiego święta zrobiłem coś, czego z zasady nie robię - jadłem pałeczkami. No może nie wszystko ;-)


Tu się zamawia, choć po polsku nie jest tak łatwo się dogadać.


Taką mięsną i rybną sobie sprawiłem wyżerkę, a do tego dwa desery.
Niestety, miejsca w żołądku nie starczyło i nie odwiedziłem mieszczącej się tam także gruzińskiej knajpki.


Kolejka jak zawsze spora.




Na zewnątrz oczwiście tłum.



Dziwaków nie brakuje, jak to w tych okolicach.


Koleżanki jeszcze sobie robiły zakupy.


A zakończenie działalności było tak ważnym dla stolicy wydarzeniem, że pofatygowała się nawet z kamerą TVP Warszawa, czyli Telewizyjny Kurier Warszaaa... Telewizyjny Kurier Warszaaaaa.... ;-)
Zwyczajowej mapki dla kol. Łukasza nie podaję ("jak coś żresz, to zaznaczaj gdzie, żebym też mógł tam trafić"), bo miejsce to niestety kończy swoją działalność, przynajmniej w tym miejscu.

niedziela, 4 lipca 2010

Jagiełło w Katedrze


Katedra to piwna knajpa przy Poselskiej. Z browaru Jagiełło zamówiłem niezłe, niepasteryzowane lipcowe, bo teraz jest lipiec.
Ale i tak dobrze, że to nie 'Lipiec' Wyrypajewa ;-)

Naleśniki ukraińskie


Ukraińska restauracja przy Kanoniczej to prawie stały punkt każdego mojego pobytu w Krakowie. Naleśniki posypane żóltym serem i z farszem jak w naszych ruskich pierogach, tyle że bez mięty na szczęście dla mnie, ale niestety nieco zbyt dużo pieprzu. Mimo to bardzo smaczne.

sobota, 3 lipca 2010