poniedziałek, 31 października 2011

Helloween "wprost cmentarza bródnowskiego"



Zarzekałem się, że nie będę szukał świąt, ale one mnie przed chwilą dopadły w moim mieszkaniu, na strzeżonym na dodatek osiedlu ;-) i to w formie cokolwiek przeciwnej, niż ta, jaką obchodzę.

Jak mawia mój kolega, biskup birżański: "Chcesz rozśmieszyć Pana Boga - powiedz mu o swoich planach".

Wykupiłem się garścią irysów, choć korciło mnie dowiedzieć się, jaki mają dla mnie psikus.

Świąt nie będzie

Świąt nie będzie. Nie będzie żadnego odwiedzania jakichkolwiek cmentarzy, palenia lampek, stawiania kwiatów, jedzenia pańskiej skórki etc.
Nic mi się już nie chce, a pretekstem do leżenia jest to, że znów jestem lekko przeziębiony (zresztą jak prawie zawsze w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy, ciągle jakieś infekcje, senność i nieustanne przemęczenie). Nie bardzo mi się chce wstawać zrobić sobie jeść, co nieco zwiększa moje dość znaczne szanse na zostanie anorektyczką ostatniego roku.

Kolejny raz poczytuję więc wspomniane przypadkiem w niedawnej rozmowie "Wniebowstąpienie" Konwickiego - ostatnią polską powieść wampiryczną - jak to słusznie zadekretowała kiedyś pewna znana profesor literatury. Zresztą spora część nocnej akcji tej książki dzieje się w nie bardzo odległym stąd miejscu, w starym drewnianym domu (chodzi o stojący na szczęście wciąż dom Paprockiego przy ul. Biruty 18 albo może o nieistniejącą od końca lat sześćdziesiątych restaurację Krańcową przy ul. św. Wincentego 86, zwaną jednak przez wszystkich Pod Trupkiem; tutaj na stronie 255 jest jedno z niewielu zachowanych jej zdjęć, a tu artykuł o niej i tekst piosenki z folkloru okołocmentarnego).

Bohaterowie "Wniebowstąpienia"- podobnie jak w "Ulissesie" - przez 24 godziny snują się po ulicach gomułkowskiej Warszawy, romansują, napadają banki, czuwają przy trumnie zmarłego, imprezują, ale (w odróżneniu bohaterów od książki Joyce'a) de facto od jakiegoś czasu już nie żyją, tylko nie chcą przyjąć tego do wiadomości i gorączkowymi działaniami starają się w sobie zagłuszyć świadomość własnej, dokonanej już śmierci.

Mam też "Wniebowstąpienie" w postaci audiobooka, czytanego przez Andrzeja Łapickiego, ale wolałbym mroczną, grobową narrację Adama Ferencego - niestety, choć czytał on kiedyś tę powieść w Dwójce, nie miałem wtedy możliwości jej nagrania, a kupić tego nie można.

W Plusie-Minusie, sobotnim (29 X) dodatku do Rzeczpospolitej ciekawy, okolicznościowy wywiad z filozofem Janem Hartmanem. Kto nie kupił gazety, będzie niestety musiał zapłacić za dostęp.

No i co będzie z moją gazetą po jej przejęciu przez nowego właściciela i zwolnieniu poprzedniego redaktora naczelnego - to mnie jeszcze martwi.

Zaś w radio w odcinkach "Saga rodu Forsyte'ów", czyta Krzysztof Gosztyła. Dopiero początkowe odcinki. Jak zawsze ujmuję się za Soamesem, który mimo że osobą był nieciekawą i mocno zgrzeszył (zresztą sprowokowany tym, jak się do niego odnoszono), ale powinnno mu się przebaczyć, a nigdy - ani przedtem, ani potem - nie zasługiwał na aż takie zapomnienie i zimną obojętność, jakie do do końca życia go spotykały. Ale to w dalszej części. Polecam posłuchanie albo poczytanie, warto sobie odświeżyć.

Także wciąż stoi mi w pamieci opis śmierci seniora rodu, wuja Tymoteusza i pośmiertnej, bezdusznej licytacji jego rzeczy. Licytacji, na której nikt (wyjąwszy chwilowy odruch Soamesa) nie przywiązywał wagi do sentymentalnej strony przedmiotów, będących świadectwami historii rodziny, a liczyła się tylko - niewielka już - ich wartość materialna.

I nieco wcześniejszy opis starczego, przedśmiertnego zdziecinnienia tegoż wuja: latająca w pokoju mucha, na której koncentruje się jego uwaga; jego dziecinna łapczywość na desery, które zjadał już na początku obiadu; kucharka oceniła, że "on chyba myśli, że powinien zjeść to najpierw, bo później może tego nie dostać".

Tymoteusz doczekał czasów, z których nic już nie rozumiał, a Soames pomyślał wtedy o tym: "nie chciałbym dożyć takiego wieku".

P.S. Dziś Pamiątka Reformacji.

środa, 26 października 2011

Po kompocie

Gdzie ta chwilka, gdy pospołu
zasiadaliśmy do stołu
twarzą w twarz?
Gwar sąsiadów, czar sąsiadek
gdzie ta chwilka, ten obiadek
śliczny nasz?

Po kompocie, po kompocie
po chlupocie
śliw i grusz.
Po kompocie, po kompocie
po kompocie
już.

Gdzie ta chwilka mknąca bosko,
gdy spojrzenie po żydowsku
karp nam słał?
W szronie białym biała czysta,
a kawiorek – oczywista –
w lodzie stał.

Po kompocie, po kompocie
po pozłocie
vol au vent.
Po kompocie, po kompocie
po kompocie.
C'est un peu navrant.

Gdzie ten móżdżek, co na grzance
mądrzył się, a w filiżance
kraśniał barszcz?
Pierś bażanta, gorycz wina
i ta z vis-à-vis dziewczyna
i ten farsz.

Po kompocie, po kompocie,
po pieszczocie
wonnych mięs.
Po kompocie, po kompocie,
po kompocie
ot i łza u rzęs.

Gdzie ta chwila po toastach
lekka, jak złotego ciasta lekki puch?
I już kompot? Moi złoci,
jak to, jak to, już kompocik?
Wszelki duch!

Po kompocie, po kompocie
po odlocie z tortów róż.
Po kompocie, po kompocie
i w tęskocie już.
Już...


(Napisał oczywiście Jeremi Przybora; najbardziej wzrusza mnie ten móżdzek na grzance, który mądrzy się, a obok kraśnieje barszcz - cóż za smakowita metonimia dla okołostołowych flirtów towarzyskich i konwersacji z pieprzykiem. Ech... C'est un peu navrant... A posłuchać można tutaj)

poniedziałek, 24 października 2011

Włączyłem telewizor, by obejrzeć Teatr TV na żywo



Teatr Telewizji wrócił. :-) To wydarzenie trzeba było uczcić i nie można było go przegapić.


Włączyłem telewizor pierwszy raz od bardzo, baaaaaaaardzo dawna.


Teatr jest na żywo jak dawno, dawno temu, ale na dodatek z usadowioną w studio widownią (widziałem Alinę Janowską), a oglądając w internecie można nawet było sobie wybrać, z której kamery się scenę ogląda.


W programie dzisiejszego wieczoru była "Boska" z Jandą w głównej roli, poza tym Stuhr junior i mój ulubiony Wiktor Zborowski. Spektakl żartobliwie autoironiczny i ciekawy, choć nienowy, bo grany w Teatrze Polonia od bardzo dawna.


Tylko prezes K. ;-) sponsorującego teatr portugalskiego banku M. mógłby się ogolić przed przyjściem do teatru. Oskulati! ;-)

niedziela, 23 października 2011

Najnowsza kapliczka na rozstajach na Pradze

W niedzielę udałem się do najnowszej kapliczki na Pradze.
Stoi pośrodku skrzyżowania Zamoyskiego i Sokolej.

Po przyjrzeniu okazało się, że to najprawdopodbniej kapliczka św. Laserii. ;-)
Nie wiem tylko, kiedy ta nowa święta obchodzi swoje wspomnienie liturgiczne. :-)

(To chyba jakieś geodezyjne urządzenie optyczne, którym prawdopodobnie budowniczowie metra będą kontrolować, czy tunel metra pod Sokolą jest budowany dokładnie w tym miejscu, gdzie powinien.)

piątek, 21 października 2011

"Telefony w mojej głowie wciąż"


Puszczam Republikę z oryginalnych, winylowych singli, a na kopertach jest jeszcze podpis artysty.

Grzegorz Ciechowski pod koniec życia mieszkał niedaleko, na Zaciszu, przy ul. Wojskowej. Zmarł nagle w wieku 44 lat.


nikt nie dzwoni nikt nie dzwoni
telefony w mojej głowie
to tylko ja -
tam gdzie dzwonię nie poznają mego głosu
złe numery złe numery złe adresy
ten telefon w mojej głowie tylko brzęczy

Całość tekstu tutaj.

wtorek, 11 października 2011

czwartek, 6 października 2011

Weltschmerz

Zielone światło dla rol(kow)nictwa

Nightskating Warsaw przekracza ulicę na zielonym. Na czerwonym też parę razy zresztą przekraczaliśmy :-) Ciekawe, ile zdjęć z fotoradarów dostaną uczestnicy tego rajdu. ;-) Oczywiście ci, którzy na rolkach mieli zamontowane rejestracje... :-)

To ostatnia impreza z tego cyklu w tym roku, niestety bez muzyki - nie wiem czemu. Przyszło o wiele więcej ludzi niż poprzednio i jak zwykle przy takich okazjach mój ulubiony cytat z Masłowskiej - wyglądało to jak zlot największych porąbańców z całego powiatu wejherowskiego. Był facet na rolkach z dzieckiem w trójkołowym, designerskim wózku (na koszulce na piersi miał naszyte, błyskające diodami na zielono liście konopne - ciekawe, czy dziecko też konopiami raczy). Był i gość z kijkami i na nartach biegowych (oczywiście kółowych); ten dla odmiany miał na koszulce słowo, uznawane we wszystkich językach słowiańskich za brzydkie, ale zapisane grażdanką). Była dziewczyna w spodniach całkowicie odblaskowych. O dziwnych strojach wielu innych nie wspomnę. Wiek uczestników od lat 7 do 70. Z niejakim zdziwieniem stwierdziłem, że przy tym towarzystwie to jestem zupełnym normalsem ;-)

Poniżej początek imprezy - przejazd przez kawałek Krakowskiego Przedmieścia. Ruszyliśmy o 20:15 (gdy w mieście nie ma ruchu, aby nie przeszkadzać innym). Start był spod pomnika słynnego toruńskiego :-) astronoma. Jak widać, jechałem w czołówce. Informacja o imprezie i trasa tutaj.

P.S. Nitghtskating nie jest powiązany z masą krytyczną, którą uważam za inicjatywę wredną i posługującą się w dobrych celach niegodnymi metodami szantażu, stosującą odpowiedzialność zbiorową na społeczeństwie za grzechy władzy, tzn. wyżywającą się na ludziach, którzy im nie zawinili, a w piątki po południu po prostu wracają z pracy do domu.

I żeby nie było niejasności - sam bywam rowerzystą, pondato prowadzę rowerowe wycieczki, ale nie uważam rowerów za rozwiązanie wszelkich problemów komunikacyjnych (szczególnie w tak dużym mieście jak Warszawa i w naszym klimacie); nie postuluję, by rowerzystów uważać za święte krowy, bo mają oni nie tylko prawa, ale i obowiązki. Potępiam chamstwo sporej części tzw. zaciekłych rowerzystów wobec innych użytkowników dróg - byłem świadkiem wielu jego przejawów.

poniedziałek, 3 października 2011

Biały miś

Przy Zamoyskiego białe niedźwiedzie na ulicach. Jak to na Pradze.

A Mme Bovary to... Ech... :-(

Radiolatarnia ;-) i klucz nad Kamionkiem

Dzikie gęsi biorą kurs na Afrykę według radiolatarni, ustawionej na rogu Groszowickiej i Chodakowskiej. Pomyśleć, że kiedyś było to skrzyżowanie Terespolskiej i Terespolskiej (sic!). A były nawet dwa takie skrzyżowania, odległe od siebie o jakieś sto metrów.

(Proszę kliknąć tu lub na zdjęciu, by je powiększyć i dokładniej sobie klucz obejrzeć.)

Kaczki i kaczory powinny się też do tych gęsi przyłączyć.

I ja się nad przyłączeniem do nich zastanawiam, może by tak odlecieć do Nachodki albo równie daleko? "Пожалуй, пора бросить все к черту и уехать в Кисловодск..."

Idzie jesień - nie ma na to rady.

Może zresztą nie tylko jesień idzie i trzeba się przygotować na zupełnie inną wizytę. ;-)

Poimprezowe szkiełka


Pokoncertowe łażenie z Martensem, Ajrysem ;-) i Michałem po kawiarniach na Grzybowie. Fajnie się tak spotkać w dość nieplanowany sposób z dawno niewidzianymi ludźmi.


Okazało się, że jedynym pisadłem, które mieliśmy do dyspozycji, aby sobie coś narysować czy napisać, był pędzelek do japońskiej kaligrafii. W ogóle dzień był dosyć japoński. ;-)


Zaczęliśmy od ostatniego chyba w tym roku ogródkowania w "Café Próżna", a kończyliśmy w "Pardon, to tu", gdzie jest knajpiany (chyba?) pies bardzo sympatyczny, ale tak nieruchawy, że niektórzy go biorą za dywan. ;-)

Postkomuniści spłonęli ;-)


Spalony sklep przy Emilii Plater.
Reklama postkomunistów pewnie nie miała z nim nic wspólnego, ale też w większości poszła z dymem.

niedziela, 2 października 2011

Brahms podwójny ulubiony

Gdy byłem w liceum, z muzyki poważnej słuchałem prawie wyłącznie romantyzmu i nie lubiłem niczego innego. Teraz rzadko zdarza mi się słuchać czegokolwiek skomponowanego później, niż po połowie XVIII wieku, a na muzykę romantyczną mam alergię (to oczywiście mój gust, alle kto chce naukowego uzasadnienia moich poglądów na tę sprawę, niech sobie przeczyta Muzykę Sfer Jamiego Jamesa.).

Mimo to pozostał mi sentyment do paru kompozytorów tej epoki bądź o nią zahaczających - Beethoven, Bruckner, Chopin, Brahms. Wybrałem się więc na mój ulubiony koncert podwójny a-moll op. 102 na festiwalu La Folle Journée de Varsovie. Grała Sinfonia Varsovia (a zupełnie przypadkiem 5 godzin wcześniej prowadziem zwiedzanie ich przyszłej siedziby przy ul. Grochowskiej). Dyrgował Kazuki Yamada, solistkami były Sayaka Shoji - skrzypce i Tatiana Wasiliewa - wiolonczela. Na filmiku najsłynnniejszy fragment. Kolega Maciek zabrał mnie do swojej loży - merci ;-)

Przy okazji - jakież trudne musiały być negocjacje między impresariami obu solistek w sprawie ich strojów na tym koncercie (niezależnie od tego, czy były delikatne czy ostre). Pewnie dyskusje na temat finansów wypadły przy tym bardzo blado... ;-) Chyba jednak nie doszło do porozumienia, bo zestawienie kolorów obu sukni wyszło jak wierzch i podszewka na osławionym płaszczu Hillary Clinton. ;-)

Niestety, nie udało mi się usłyszeć znanego mi od dawna zespołu Muzsikás, choć grali aż cztery razy na tym festiwalu. Zawsze coś mi z ich koncertami kolidowalo...

P.S. No cóż, upadłem na poziom prowincjonalnego, niemieckiego turysty-emeryta, który filmuje nawet w filharmonii ;-)

Parówki z (sic!) hot-doga


Obok chleb do tych parówek. Wszystko kupione na jarmarku na pl. Zamkowym.
Mail do zakładów mięsnych ;-) które te parówki produkują: pk2sat8@op.pl (ten adres producenta nie jest żartem; strony internetowej jeszcze nie mają - imaginez-vous!)
Dostępne różne kolory parówek łącznie z zielonym, choć nie jest to kuchnia molekularna.
P.S. Zielone nie jest tu alegorią ani metaforą wędliny z Constaru - wszystkie parówki są świeżutkie i dobrze wypalone) :-)

Iluminacja stadionu


Stadion oświetlony (z okazji pierwszego oficjalnego zamknięcia jego dachu), a Praga - paradoksalnie i pozornie wbrew prawom optyki - będzie teraz żyć skryta w jego cieniu. Niestety, będzie tak przez długie, długie lata.
Tego wieczoru sporo młodych par na Placu Zamkowym fotografowało się z oświetlonym stadionem w tle. Wyglądało to jak półka z bezami u cukiernika. ;-)


Zdjęcia lotnicze dra Marka Ostrowskiego wykazały, że dach był już zamykany co najmniej tydzień wcześniej. ;-)

Wokalistka z Rygi

Ma w sobie dzikość żółtej pantery - a wyżej i tygrysa także ;-)

Koncert plenerowy przed kawiarnią. Wszyscy żałowali, że nie było łotewskich piosenek.

Grochowski postmodernizm od kruchty i od zakrystii ;-)

Kamienica-plomba przy Grochowskiej 244a, proj. Tadeusz Szumielewicz, Marek Martens i Lech Kordowicz. Jeden z pierwszych u nas budynków, nawiązujących do postmodernizmu, zbudowany w końcu lat osiemdziesiątych, gdy wokół szarzyzna i niemoc. Nie przepadam za postmodernizmem delikatnie mówiąc, bo zamiast zachwycać pięknem, on dziwnością i pretensjonalnością stara się epatować i szkokować (choć miewa też pozytywne przebłyski). Ten budynek ma jednak dla mnie pewną zaletę - elewację z czerwonej cegły (choć wolałbym, aby to nie był błyszczący klinkier, ale mat).

Jeszcze dziwniej kamienica wygląda od zakrystii - zdjęcie z ul. Kaleńskiej:

Zamek na Pieskowej Skale na Skarpie


Projektował kształcony w Krakowie Stefan Szyller. Widać, prawda?

Małe mieszkanko na Nowej Pradze





17 metrów kwadratowych. Prezentowany na wystawie w Auli Spadochronowej SGH model mieszkania komunalnego przy Inżynierskiej 1 na Nowej Pradze. Mieszkanie jest wykrojone z innego, większego. Ilustracja problemów mieszkaniowych tej dzielnicy i Warszawy w ogóle.

Spadochronowa


Słynna, przedwojenna. SGH, za komuny zwane SGPiS; złośliwie rozszyfrowywano wtedy ten skrót jako Szkoła Główna Pisania i Ścierania ;-)

A poniżej -
zabawa z grawitacją

Opuszczamy wieś


Rozpoczął sie trzeci festiwal architektoniczno-urbanistyczny Warszawa w Budowie. Będzie co robić przez cały październik.

Kieliszki z otwarcia dało się znaleźć jeszcze następnego dnia, jak widać poniżej. Czyli będzie to miesiąc imprezowy. ;-)


sobota, 1 października 2011

Na zakończenie wielkie tutti

Mistrzowie warsztatów na zakończenie siódmego już festiwalu Skrzyżowanie Kultur grają wspólny koncert. Ostatnie takty wielkiego tutti.

Przedtem po kolei grali mistrzowie i ich uczniowie. Nie tylko grali, bo były też warsztaty tarantelli - oto rewelacyjne efekty, czego Polka może się w niecały tydzień nauczyć od Włocha ;-)