Bałkańska impreza powitalna nowego roku 2012 (oczywiście dlatego, że według kalendarza juliańskiego jest dziś 1 stycznia 2012).
Impreza odbyła sie w praskim klubie przy Inżynierskiej 3, w drugim podwórku. Znany ten klub ma długą nazwę, którą nawet znam na pamięć (choć zawiera ona błąd gramatyczny), ale w skrócie mówi się o nim po prostu "Sen pszczoły".
Ale się działo! Gwiazdą wieczoru był polski zespół "Sokół Orchestar", udatnie grający bałkańską dętą muzykę tradycyjną. Oprócz tego był diżdej z bałańskimi kawałkami.
Impreza odbywała na dolnym poziomie klubu, na górnym działo się coś zupełnie innego.
Wiele osób przyszło nieźle przebranych. Panie w stylach nieco cygańskich, panowie w błyszczących marynach, ze złotyomi łańcuchami. Niektórzy mieli nawet udawane złote zęby. Było też sporo panów z przyprawionymi typowo bałkańskimi wąsami, a nawet jeden chłopak miał naturalne, pewnie specjalnie wyhodowane tylko na ten wieczór.
Sztuczne wąsy przyprawiło sobie tego wieczoru także sporo dziewczyn. :-)
No i było sporo świetnie tańczących, nawet na proscenium. :-)
Noworoczny szampan, oczywiście cyrlicą pisany.
Wygrałem z barmanami walkę na oblewanie się tym szampanem (w tym stylu, w jakim oblewają się zwycięzcy w wyścigach Formuły I). Co prawda barmani mieli więcej amunicji, ale ja byłem znacznie celniejszy. :-)
Niestety, zdjęć z tej walki nie ma, bo chyba nikt się nie odważył wyciągnąć aparatu, gdy strumienie szampana tryskały po całej sali.
Na początku imprezy było jednak ciemnobursztynowe, litewskie piwo rodem z Kłajpedy, moje ulubione Baltijos z browaru Švyturys (co po litewsku znaczy latarnia morska).
Potem wódeczka prosto z baru-beczki ;-)
Polecam robiony w tym lokalu drink pszczółka, jak przystało na Sen pszczoły - miodowosłodki.
Natomiast obiecanej rakiji niestety zabrakło.
(Ale to się da nadrobić w domu).
Każdy trąbi na czym lubi. :-)
Tańce z serbską flagą.
Oczywiście nie mogło zabraknąć nieśmiertelnego Kałasznikowa, standardu muzyki bałkańskiej, znanego u nas od kilkkunastu lat, to jest czasu koncertów faceta o nazwisku Бреговић, gdy znany był już film "Underground" Emira Kustricy.
O koncertach jugosłowiańskich zespołów rockowych takich jak Бијело дугме z Bregovićem w latach osiemdziesiątych (i nieco wcześniej) w polskich klubach mało się wtedy publicznie mówiło, podobnie jak o grupach innych nurtów: Електрични Oргазам czy Radio Warszawa. Wydawany na podłym papierze gazetowym miesięcznik Non-stop coś tam o tym pisał, ale w radio tego nie puszczali, płyt nie było, co najwyżej można było posłuchać, jeśli ktoś miał dostęp do obiegu przegrywanych z magnetofonu na magnetofon kaset, pierwotnie nagranych podcas koncertu.
I mnie udało się po północy na proscenium wedrzeć i nieco tam się powyginać ;-) oraz oczywiście cyknąć z góry nieco fotek.
Warszawskie szaleństwo ;-)
A przed klubem atmosfera również całkiem świateczna.
Niestety o wiele za mało na narty... :-(
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz