Kto wie, gdzie na Bielanach prawdziwe gazowe
"latarnie blado świecą
smętnie gwiżdże nocny stróż",
ten zgadnie, w jakiej okolicy rzecz się dzieje.
W małym dworku, a raczej miłej willi, stół zastawiony smakołykami, by uczcić pewną panią Barbarę, chwytającą za serce (i to zawodowo!), zaś prywatnie, z życzliwości i czystego amatorstwa, ale na superprofesjonalnym poziomie leczącą dusze i złe humory swoim uśmiechem.
I ktoś tu "umiał stół ugrupować na kształt obrazu"!
Wiem, wiem, to niezupełnie autentyk, tylko dość dowolna przeróbka cytatu z pewnego nauczyciela zakutych, żmudzkich łbów ;-) I to z utworu, gdzie Warszawę potraktowano z taką ironią, że określenie salon warszawski zbłądziło pod strzechy. O, znów wyszedł cytat z tegoż nauczyciela... ;-)
Na szczególną uwagę zasługiwały solenizantki i jej rodziny wyrobu przepyszne faszerowane jajka oraz niebiańskiego smaku śledzik w oleju pod wódeczkę luksusową (notabene której receptura opracowana została w praskim Monopolu pod koniec lat dwudziestych). Zachwytom gości nie było końca.
Kot, pyszniąc się ;-) na stole, usiłował zostać drugim daniem. :-)
Mimo smakowitego wyglądu, nie został zjedzony tylko dlatego, że był tak ogromny jak tygrys.
To byłoby nie do przejedzenia nawet dla tak licznego towarzystwa. ;-)
Z hobby kuzyna prof. Tarantogi: w tej willi rozbawił mnie napis nad rezerwuarem, to fragment autentycznego plakatu ZMSowskiego.
Kto jeszcze pamięta dziś przyśpiewkę na melodię kujawiaka:
"Wpadła mi do sedesu
odznaka ZeteMeSu?" ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz