czwartek, 16 grudnia 2010

Czechow -Mewa - Narodowy - Glińska


Zaprawdę, warto było. Dziekuję serdecznie p. L. :-)
Rola Szczepkowskiej jako Iriny Nikołajewnej Arkadiny rewelacyjna; prezentuje ona etyczne skarlenie tej prowincjonalnej gwiazdki kontrastujące z jej zachowaniem i zupełnie nieoczekiwanie ujawnionym człowieczeństwem w czasie decydującej rozmowy ze zdziecinniałym w istocie Trieplewem. Irina Arkadina dopiero i tylko w tragedii zaczyna być człowiekiem. A mistrzostwo sztuki aktorskiej Szczepkowskiej objawia się np. w tym, że choć ją bardzo lubię i cenię jako aktorkę i felietonistkę, to gdy gra kogoś, kogo nie lubię, to nie lubię tej postaci tak bardzo, że mam ochotę wtargnąć na scenę i zadusić tę postać gołymi rękoma. (Taki odruch miałem także, gdy Peszek grał starego Karamazowa w "Braciach Karamazow" u Lupy w Starym). Dominika Kluźniak jako Nina Zarieczna również świetna. (Zresztą sprawdziła się już Glińskiej jako żona Płatonowa we Współczesnym; tu gra rolę dziewczyny pogubionej w świecie, której ambicje przerastają jej możliwości. Mimo to porzuca możliwość życia jako bogata ziemianka i brnie w karierkę artystyczną, wiedząc że jest słabą aktorką, a życie artystki jest dla niej powolnym zsuwaniem się na dno).
Świetny Wawrzecki jako Dorn, Stelmaszyk jako Trigorin i Dorota Landowska jako Polina.
Interesująca rola Patrycji Soliman jako flirtującej z powonym samounicestwieniem Maszy. Szczególnie interesujące było kostiumowe i charakteryzatorskie upozowanie jej na śmierć z Malczewskiego (na przewieszonym przez ramię sznurku miała torebkę z ziarnami słonecznika - zamiast znanego z cyklu "Zatrutych Studni" waginalnego symbolu - pokrowca na osełkę do kosy; zresztą w pierwszych dwu aktach przybierała pozy takie same, jak postacie na tych obrazach).
Niezupełnie rozumiem pomysł na obsadzenie skądinąd niezłego Stroińskiego jako Szamrajewa ani Grzegorza Kwietnia jako Miedwiedienki. Pierwszy nie wydaje nam się takim paskudnym, jak na to wskazują jego czyny, drugi nie wzbudza właściwie żadnej litości (a przecież powinien). Może chodziło o nieepatowanie nadmiarem drastyczności, ale postaci wypadły tu zupełnie niewyraziście, podobnie rola Trieplewa.
Poza tym "Mewa" została poważnie odświeżona nowym, dość potocznym i współczesnym tłumaczeniem Agnieszki Lubomiry Piotrowskiej. Tłumaczenie - jak to zwykle w Narodowym - jest wydrukowane w całości w programie (chwała Narodowemu i za zamawianie nowych tłumaczeń i za ich drukowanie w programach, co przy okazji okazuje się dość tanią metodą na kolekcjonowanie klasyki; szczególnie oczywiście cenię sobie molierowskiego "Szalbierza" w tym wydaniu, czyli Tartuffe'a w tłumaczneniu Radziwiłłowicza).
P.S. Po tym, co Glińska zrobiła we Współczesnym z "Płatonowem" czyli "Sztuką bez tytułu" (prawie tragifarsa jej wyszła!) miałem obawy, czy peany na cześć jej "Mewy" w Narodowym nie są przesadzone, ale okazało się, że całe szczęście nie.

6 komentarzy:

  1. Hm... "Szalbierz" to, o ile pamiętam, przekład Radziwiłowicza.

    OdpowiedzUsuń
  2. Byłam wczoraj, na prawdę warto!

    OdpowiedzUsuń
  3. "Wiedziałem, że to któryś z Bonanzy"! (czyli Comédie-Française).

    Pisałem wieczorem przysypiając już i nawaliłem nie tylko literówek, ale i błędów rzeczowych. Coś mi się nie zgadzało, a przecież "Szalbierza" widziałem 3 razy, 2 razy ze śp. Igorem Przegrodzkim w roli mamusi, a raz z Anną Chodakowską. No i oczywiście z autorem przekładu w roli Orgona - pięknie w niej przybierał pomnikowe pozy.
    Ech skleroza! "Ja może teraz głupoty gadam, ja trzy noce nie spałem" ;-)
    Ale błędy nieco ;-) poprawiłem.

    A komu zawdzięczam zwrócenie uwagi?

    OdpowiedzUsuń
  4. Berenike, miło mi, że byliśmy na tym spektaklu!
    Gdzie siedziałaś? Ja w czwartym rzędzie pośrodku, a charakterystyczne było to, że przed rozpoczęciem przebiegłem (w garniturze) parę razy przed całą widownią, szukając dobrze ukrytego dojścia do tego czwartego rzędu, a na koniec pierwszy zacząłem bić brawo. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. rząd 4 miejsce 2. W długiej spódnicy. Byłam z bezpośrednim przodkiem :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Ha, rząd ten samm co mój! Z lewej jego strony zapamiętałem w nim tylko panią ubraną w zająca. ;-) Ale Twoje miejsce było chyba z prawej strony, gdy się siedzi przodem do sceny, więc tamtędy nie przechodziłem (a wpadłem tuż przed rozpoczęciem). Najpierw usiłowałem tamtędy dostać się do swojego rzędu, ale tam nie było przejścia, więc zawróciłem i zaatakowałem z drugiej flanki.
    Niestety, nie zwróciłem przy tem należytej uwagi na długą spódnicę ani jej właścicielkę(pardon-moi!), ale przy najbliższej okazji się poprawię! :-)
    Widzę, że współtworzysz jakiś okołokościelny blog w języku lengłidż. Nie bardzo jednak mogę się dojść, o czym właściwie on jest. Any help?

    OdpowiedzUsuń