Parę dni temu wybrałem się na łyżwiarski rajd turystyczny po kilku jeziorach.
Łyżwy na jeziorze to nieskrępowana wędrówka wolnego człowieka dokąd chce, przez cały świat.
Jeżdżenie na łyżwach po lodowisku to jak spacerniak w więzieniu.
Na lodowisku nudzi mi się po pół godzinie. Na jeziorze mogę jeździć godzinami i tylko głód mnie może powstrzymać, bo nie temperatura, zmęczenie czy zapadająca ciemność.
(O tyle śmieszne, że z pływaniem jest odwrotnie, w jeziorze mi się momentalnie nudzi, a na basenie mogę pływać baaaaaardzo długo i ścigać się sam z sobą, zaliczając kolejne długości).
Pęknięcia w lodzie są jak abstrakcyjna grafika komputerowa.
Kiedyś sfotografuję to trójwymiarowo.
Pęknięcia lodu są jak drogi na mapie albo jak rany na skórze, jedne zabliźnone śniegiem, inne dość świeże.
Ciekawostka: ta szeroka szrama ma na ciemnym pasie o dziwo nie jedną jak zwykle, ale dwie równoległe jasne kreski wzdłuż.
Jeden z napotkanych ludzi wspominał, że kilka dni wcześniej jeździł nawet po lodzie samochodem.
A lód gruby - 40 centymetrów, corpus delicti ;-) na filmiku:
Mimo temperatur, sięgających nocami nawet minus 25 stopni, rzeczka wypływająca z jeziora nie zamarzła.
Ziele na kraterze - drzewo wyrosło na pniu wbitym w dno jeziora.
A przecież ten pozostały z pomostu pal przed go wbiciem w dno, czyli jakieś 30 lat temu, został nasycony wszelkimi substancjami konserwującymi czyli zabijającymi życie.
Substancje chyba już zwietrzały lub zostały wypłukane albo rozłożyły się, skoro na palu udało sie wyrosnąć i ukorzenić temu małemu drzewku.
Od wywrotki na pękniętym lodzie trzasnęło mi sznurowadło i to od razu w kilku miejscach naraz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz