Tęsknię do poezji miast portowych: doków, stoczni, żurawi pracujących na nabrzeżach przeładunkowych, przy których zacumowane oceaniczne kolosy korzystają z krótkich chwil odpoczynku w swoim pracowitym życiu. Do kręcących się holowników i barek rzecznych, gwarnych i podejrzanych knajp pełnych les travailleurs de la mer, motorówek pilotów wypyłwająych na redę, kolejek wąskotorowych, kutrów wyładowujących złowione właśnie ryby, zasapanych lokomotyw na bocznicach i statków wychodzących w morze, do dźwięków gwizdków i syren...
Warszawa ma jeden port rzeczny, Praga dwa. Wszystkie niestety od dawna są nieczynne. Cóż więc mam robić - mogę tylko nadrabiać patrzeniem na mapy morskie w powiślańskiej knajpie.
Brak komentarzy:
Nowe komentarze są niedozwolone.